Był dzień powszedni, upał i kurz unoszący się z szosy.
Siedziałyśmy pod sklepem i jadłyśmy lody. Nic się nie działo. Patrzyłyśmy, kto jedzie drogą. Sklepowa z naprzeciwka też. Stała w progu i paliła papierosa. Przejechała fura siana, jakiś motor, kilka aut.
Na skrzypiącym składaku podjechał pan Gienio. Wziął najtańsze, mocne piwo na zeszyt i usiadł obok nas. Nie chciał zdjęcia – „Bo ja jestem jak samotny, leśny kwiat. Żona mnie zostawiła, dzieci wyjechały i siedzę w chałupie sam, tam, het, za polami. Tyle co tu rowerkiem przyjadę, żeby na ludzi popatrzeć”.
12_2014
Napisz odpowiedź