Archiwa tagu: bo tu granica

14

6_2015

„To nie Mazury, to nie Warmia, ani Prusy. U nas się mówi, że to Passatowo”.

Stary Volkswagen Passat ma fabryczny bak o pojemności 100 litrów. Paliwo zatankowane, plus dziesięć litrów w kanistrze, można legalnie wwieść na teren Polski. Jeśli auto jest na gaz i nie spala benzyny w drodze powrotnej to biorąc pod uwagę ceny na „metach”, jedno tankowanie daje ok. 200 zł zysku.
(Sprzedaż jest, rzecz jasna, nielegalna).

12

4_2015

Paczka papierosów w Rosji kosztuje 1,70 zł. Litr paliwa – 2,70 zł. Pół litra wódki – 9 zł.
„Mają też dobre cukierki i lizaki, tańsze niż nasze, więc kupujemy u nich. A oni przyjeżdżają po jedzenie, bo u nas jest lepsze jak u nich. Cały towar z Biedronki potrafią wykupić”.

8

7_2014

„Najpierw przyszedł Niemiec, potem nastał Rusek, a na końcu przyszedł Polak” – opowiada gospodarz, przerywając pohukiwaniem na psy. Pohukuje po litewsku. Gdy powstała granica,
17 gospodarstw zostało po stronie ZSRR, a tylko 7 ‒ tutaj.
Zaproponowałam zdjęcie. Powiedział, że żona na pewno się nie zgodzi. A potem zapytał, na kiedy bym je przywiozła.

20_2013

„Do zdjęcia to nie, bo ojciec jak pani widzi, w pidżamie właściwie i nieogolony. Ja bym go musiała podnieść, a już nie mam siły. On nie słyszy, ma 98 lat i medal Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata. Żydków ratował, bo ich rodzina z nimi jeszcze przed wojną ten pałac na pół kupiła i sąsiadami byli. Mieszkała obok Żydówa z dziećmi, bo ją mąż zostawił. Ojciec ich chował w chlewie, potem furmanką gdzieś wywiózł, oni się uratowali i teraz ojciec dostaje taką zapomogę w dolarach, z fundacji w Ameryce. Oczywiście, my jesteśmy katolicy.
Dobrze, to pani jednak zrobi to zdjęcie, ale tylko dla nas, proszę go nie podawać do prasy. Żeby tutaj ojca nie nachodziły jakieś bandziory – bo po wojnie tak było, że go nazywali żydowskim pachołkiem i wszyscy myśleli, że od tych Żydów on dostał złoto”.

21_2013

Szłyśmy z sołtyską przez wieś. Z kieszeni ogrodniczek wyjęła papierośnicę, zapaliła samoróbkę z ruskiego tytoniu i powiedziała, że póki będzie rządzić, to nie pozwoli na asfalt, bo wieś straci urok. Pewnie, że latem piach przeszkadza, ale tutaj wszędzie są piaski i dlatego kiedyś wszyscy sadzili tytoń. Przy tytoniu zaczęła pomagać, gdy miała 11 lat. Wtedy całe łany, aż pod granicę, porastały tytoniem. Teraz zostały ugory, bo się nie opłaca. I tytoń jest nie swój, ale z Ukrainy. Jej prababcia pochodziła z Ukrainy. Trzymała suszone gruszki w płóciennym woreczku, w ogrodzie miała krzewy agrestu. Dużo opowiadała o rzezi. „Tutaj ludzie nie zapomnieli. I pewnie nie zapomną. Ale w paleniu ukraińskich papierosów przecież nikomu to nie przeszkadza”..

27_2013

Wieczorem przyjechał na rowerze sołtys, już podpity. Mówi, że musi nas zameldować. A my na to, że już nas straż graniczna spisała i że wszystko w porządku.
„A czego wy tak po wioskach te zdjęcia robicie? Śledzicie? Agentki z Warszawy? Kogo sprawdzacie? Sołtysów? Czy wojsko graniczne? Wszystko obzdjęciujecie, nagracie i potem raport w stolicy złożycie? Dziewczyny, ja wiem jak jest! Ze mną możecie szczerze, otwarcie. No, to dla kogo pracujecie? Przecież wy dla zmyły takie młode, ten piesek i to auto śmieszne – też dla zmyły. Kiedyś to był smutny facet w prochowcu, a teraz dzieci do wywiadu posyłają. Aaaaa… Czekaj, czekaj… Chyba że wy tu interes przy granicy robicie? W takim aucie to dużo się zmieści, dziewczyny, ja wiem jak jest”.

37

37_2013

W zamian za zdjęcie poznałam opowieść o okolicy, bo rodzice gospodarza byli dziećmi pracowników pobliskiego dworu. Pamiętali jak dziedziczka jechała konno na stację, w popłochu, na oklep, gdy dowiedziała się, że idą Sowieci. Wszystko zostawiła.
„Tuż po wojnie granica była dalej stąd, bardziej na wschód. Ale potem przyszło wojsko i ją przesunęli – wbili nam słupki tam za domem. I z dnia na dzień nasza szkoła i kościół znalazły się zagranicą”.

14_2013

„Ojciec pochodził spod Baranowicz, teraz to Białoruś. Miał przed wojną trzy córki z pierwszego małżeństwa. Żona mu młodo zmarła. Zostawił córki u swoich rodziców i poszedł na Zachód, za Bug. Wojna wybuchła, granicę zrobili, ojca wywieźli w Olsztyńskie i się kontakt z córkami urwał. Ożenił się drugi raz i ja właśnie jestem jego córką z drugiego małżeństwa, tego powojennego. Szukał starszych córek przez Czerwony Krzyż i nic. Dopiero kuzyn odszukał je w Baranowiczach i powiedział – Ojciec wasz żyje. Poszły do fotografa i zdjęcie przesłały do ojca. On też swoje zdjęcie im wysłał. I jak się spotkali na dworcu, to się dzięki tym zdjęciom rozpoznali.
Ale nie, to nie on na tym zdjęciu”.

4

4_2013

Podobno kiedyś pół wsi pracowało u dziedzica.
Podobno na tyłach pałacu znajdują się groby dawnych właścicieli.
„Podobno”, bo gospodyni, która rozmawiając ze mną, nie przerywa pielenia ogrodu, nie jest stąd. Przyszła tu za mężem, bardziej z południa, więc jej historia to Bandera i UPA, a nie ten dwór.
„Mój ojciec mi o tym opowiadał od dziecka, ale nie dawałam mu wiary, bo nikt o tym nie mówił – aż do teraz, gdy jest rocznica i w dzienniku o tej rzezi nadają. To teraz wiem, że ojciec sobie nie wymyślił”.

20150522_pierwszaklatka

28_2012

Gospodyni nie chciała zdjęcia, ale chciała porozmawiać. Opowiadała jak po wojnie przyszli wojskowi, postawili słupki w środku wsi i nagle, po drugiej stronie granicy została rodzina, przyjaciele, sąsiedzi. Wspominane przy płocie postanowienia jałtańskie i przebieg linii Curzona, nabierały tutaj realności – „Tak jest. Tam gdzieś stawiają kreskę na mapie, a tutaj to jest środek podwórka albo pola”.
Potem spytała, czy mogłabym zrobić zdjęcie do paszportu – „Wiosną kuzynka tam zmarła i pojechać nie ma jak. Bo trzeba do Białegostoku jechać, zdjęcie zrobić, paszport wyrabiać, wizę wykupić – 25 euro na jeden dzień. Kiedyś ludzi z pasa przygranicznego na dowód osobisty puszczali. A teraz się skończyło i groby tam opuszczone, bo już odwiedzać nie ma komu”.

26_2012

Zrobiłam portret kobiecie, która obchodziła 90. urodziny. Zastałam ją przy obieraniu jabłek. Przebrała się, zmieniła chustkę na głowie. Nie wszystko rozumiała, gdy mówiłam, ja nie rozumiałam prawie nic – ze „swojego”  na polski tłumaczył jej wnuk z Białegostoku, który przyjechał zająć się babcią podczas wakacji. Podarował mi jajka. Przypomniało mi się jak inna starsza kobieta powiedziała, że gdy się zjada okruszyny z chleba, to ma się piękne dzieci.

18_2012

- Dobry wieczór. Przepraszam, że tak późno. Ja prowadzę Wędrowny Zakład Fotograficzny…
– Aaaa! Wiem, wiem. To samo, co we wsi obok było.
– To pan słyszał już…?!
– No przecież ja tam wszystkich znam, będą jeszcze przez tydzień gadać. Pani zatrzyma się tu na noc, to mój plac. Tylko latarni nie ma, bo burza gdzieś przewody zerwała.
– A tu jest bezpiecznie?
– Mur beton! No co pani – tu żywej duszy nie ma, to i nikt krzywdy nie zrobi. Chyba że się pani duchów boi. Albo imigrantów, co nielegalnie granicę przechodzą. Ale ich to nie ma się co bać, oni sami przerażeni.

16_2012

Kiedyś mówiło się, że wiadomo, kto w wiosce handluje spirytusem – ten, kto ma dom obłożony sidingiem.
Teraz pracuje się zagranicą – nadal w Belgii, w Anglii, w Niemczech, we Włoszech. Podobno z każdego domu przynajmniej jedna osoba jest na Zachodzie.
„Przyda się takie zdjęcie, córce/synowi/wnukom wyślę” – słyszę często. Jeszcze częściej są to portrety małych dzieci, robione z myślą o ich rodzicach.

14_2012

Pani Żenia, pani Lidia, pani Zina, pan Mikołaj. Siedzieli na ławce, między sobą rozmawiali „po swojemu”, z nami po polsku.
„Ludzie u nas jak te drogi – stare”, powiedziała pani Lidia, wskazując na bruk. Pierwsze zdjęcie zrobiłyśmy po trzech godzinach wspólnego siedzenia i gadania.
„O! Ty, patrz jakie my mordy stare! Ale ładne, roześmiane. Prawie całe życie przez płot mieszkamy, to człowiek nie pomyślał o takiej fotografii. I trafiło się – na stare lata”.

11_2012

W nocy obudził nas strażnik, który zapytał, czy wszystko w porządku, ale nie poprosił o dokumenty i życzył nam spokojnej nocy. Gospodyni od rana w doskonałym humorze – nasmażyła nam placków z jabłkami. Urządziłyśmy sobie kąpiel w wodzie ze studni. Znowu przyjechali strażnicy. Zapytali, czy się nie boimy i co z tego mamy, że tak jeździmy. Poradzili nam, dokąd jechać dalej, podali numer telefonu na wypadek problemów i kazali dzwonić o każdej porze. Gospodyni urządziła sobie prawdziwą sesję zdjęciową – pozowała wśród kwiatów przed domem, na tapczanie w jadalni, w kapeluszu. Przebierała się trzy razy.