- Jak wczoraj wieczorem pokazywałem pani fotografie, to była też ta moich sąsiadów z Lublińca, co mi ją wysłali na pamiątkę już po przesiedleniu.
– Była, pamiętam, nawet jej zdjęcie robiłam.
– A czasem go pani nie zabrała przez omyłkę? Szukam i nie ma.
(Przestraszyłam się)
– A sprawdzał pan w tej puszce po cygarach?
– Sprawdzałem, nie ma.
– A w modlitewniku? Bo wyjmował pan część zdjęć z puszki, a kilka też z modlitewnika. I to chyba właśnie też.
(Zamyślił się)
– A racja, racja… Tak! Tam musi być. Ja panią bardzo przepraszam. Lubię na nie popatrzeć i przykro by było, gdyby zginęło.
Archiwa tagu: nikt nie jest stąd
7_2_2015
„Uciekliśmy od Ruskich do Ruskich” – powiedział nam mieszkaniec miejscowości Rusy, opowiadając o tym, jak jego rodzina znalazła się tutaj w efekcie powojennych przesiedleń znad Buga.
4_2_2015
1 kilogram mąki
2 ¼ litra mleka
6-8 jajek
375 gramów masła
1 łyżeczka drożdży
3_2_2015
„Naszą wieś zelektryfikowano pod koniec lat 70-tych. W szkole podstawowej odrabiałem lekcje przy lampce naftowej. A Niemcy mieli tu prąd jeszcze przed wojną. Jak ludzie z Podkarpacia tu przyjechali, to palili ogniska na podwórkach i budowali szałasy, bo bali się wejść do środka, do domu”.
14_2015
„Na ślub dostaliśmy od mojej matki poniemiecką porcelanę, którą ona wykopała gdzieś w ogrodzie. Wszystko zakopywali. Nawet ozdobne talerzyki deserowe. Bo myśleli, że wrócą.
Tutaj ludzie też myśleli, że wrócą do siebie i nie chcieli wykupywać ziemi, ani domów, aż do lat 90-tych, bo nie chcieli poniemieckiego. Jak komuś się dom walił, to szedł do następnego, aby nie remontować na marne”.
16_2015
„Do nas co roku przyjeżdżał taki Dieter z rodziną. On się w tym domu urodził i wychował. Podobało mu się, że jest dobry gospodarz, że wszystko zadbane. Przyjeżdżał na kilka dni, ale mało mówił, bo jak zaczynał mówić to płakał. Tylko zdjęcia robił. To też”.
24_2015
„I niech sobie Niemcy skaczą, my mamy papiery, że to nasze. Ci, co z Suwałk tu przyjechali, albo z centralnej Polski, to się mogą bać, bo oni żadnych papierów nie mają. A my, z akcji, to chociaż tyle dobrego mamy, że to państwo organizowało przesiedlenie i papiery są. A papier taki to najlepszy dowód, lepszy nawet niż ta pani fotografia.
30_2015
„Ludzie udają, że nie widzą. Nie chce im się o to dbać, bo to nie ich. Niszczą, nie konserwują, bo i nie mają za co. Dużo w nich złości, że mieszkają w jednym z najbiedniejszych regionów Polski.
To książka medyczna, znalazłem ją na strychu domu, w którym przed wojną mieszkał lekarz. Ma pewnie ze 150 lat. Przecież nie spalę, nie wyrzucę. Trzymam to wszystko, nie wiem po co, ale trzeba”.
31_2015
Pod granicą z Rosją spotykałam ludzi, którzy urodzili się w Bieszczadach, w Beskidzie Niskim. W Tworylnym, Jaworniku, Duszatynie.
„Ja jestem Łemko. U nas całe wsie były łemkowskie”. Pamiętają z nich klepiska, strzechy, piece, żarna, łapcie, koszule z konopi, wesela, nazwy strumieni i najbliższych miasteczek.
„Takich wiosek to już nie masz. Kto by wtedy pomyślał, że lodówka będzie w domu? Albo telefon? Tam teraz wszystko zarośnięte, nic nie ma. Minęło, poszło, a co będzie, to nie wiadomo”.
Byłam w Tworylnym dwa lata temu i miałam przy sobie zdjęcia z tej wyprawy. Chciałam je pokazać, ale nie chciał oglądać, przeklął tylko coś pod nosem. Potem jego żona powiedziała mi, że był w Tworylnym kilkanaście lat temu. Zobaczył miejsce po swoim rodzinnym domu. W piwnicy znalazł zardzewiałą podkowę i wziął ją ze sobą. I powiedział, że nigdy nie wybaczy.
8_2015
„My mamy cerkiew w starej, poniemieckiej szkole. W jednej klasie.
Pewnie lepiej, żeby była tam, gdzie dawniej kościół, ale on jest całkiem w ruinie”.
5_2015
„Jak nas wieźli, to nieraz pociąg się zatrzymywał i wojsko dawało jeść. Przywozili zupę w takich wielkich beczkach. Mam taką jedną, cielaki z niej piją. Chce pani zobaczyć?”.
3_2015
Wieczorem grałyśmy w zbijaka z grupą dzieci, które w swoich domach mówią po ukraińsku.
Pola do gry narysowały na asfalcie kawałkiem cegły odłupanym z poniemieckiej obory.
2_2015
„My swoich na Niemcach chowamy. Jak grabarz kopie grób i znajduje szkielet, to pogłębia
i tamten zasypuje niżej, a trumnę kładzie na wierzch. Wszystkie groby tutaj takie są”.
Na odwrocie tej tablicy upamiętniony jest Siegfried Fligge Breitliende *1841 +1915
1_2015
Przyjechali tu z Hrebennego. Tam wszystko zostawili, a tu wszystko było. Było boisko sportowe z amfiteatrem, kościół, szkoła, poczta, piekarnia, policja, zadbane aleje. W domach były łazienki z wannami, elektryczność i wygodne łóżka. (W niektórych leżeli jeszcze starzy ludzie, którzy nie mieli sił, aby uciekać).
Co roku przyjeżdża tu autokar Niemców. Każdy idzie do swojego dawnego domu rodzinnego, w odwiedziny do obecnych gospodarzy.
„Nasz Helmut, to ma już po osiemdziesiątce, nie? To zdjęcie, co pani zrobiła, to wyślemy mu może?”
23_2014
„Ale na obiad to zostaniesz, co? A potem pójdziemy na cmentarz”.
Mieszkają w szeregowych domkach dla niemieckich parobków, którzy pracowali we dworze, potem był tu PGR.
„Jak dzieciakiem byłem, to Niemcy przyjeżdżali, robili zdjęcia. Jak się mówiło guten Tag, albo danke, to dawali po pięć marek”.
Sam pochodzi z białostockiego. Jego rodzice mieszkali w Łapiczach, obok Krynek. Ostatni raz był tam 20 lat temu. Ja byłam tam z Zakładem w 2012 – opowiedziałam mu więc, jak teraz Łapicze wyglądają, kto mieszka, co słychać. „Myślałem, że tam już wszyscy powymierali”.
22_2014
Idziemy na cmentarz starą lipową aleją. Mijamy zarośnięty staw, który kiedyś był ponoć piękny, z piaszczystą plażą i czystą wodą. Na cmentarzu Jurek pokazuje, gdzie była brama i jak krzyżowały się aleje. W gąszczu drzew oglądamy pięć widocznych nagrobków z krzyżami. „Więcej było. Ja tu na grzyby chodzę i widzę. Łobuzeria to rozkrada, na kawałki tną i na złom. Ciekawe, czy nasze groby na Kresach też tak porozwalane”.
Wiesia pokazuje mi roślinę, która porasta cały teren cmentarza:
– To berlinka. Jest nawet zimą zielona. Nakop sobie z korzeniami, będziesz miała.
– Berlinka? A nie barwinek?
– Nie, tu mówi się berlinka. Może dlatego, że na niemieckich cmentarzach tego pełno.
18_2014
Zahamowałam, gdy zobaczyłam szyld zakładu fotograficznego. Wewnątrz budynku szerokie, skrzypiące, drewniane schody. Zakładu nie ma od roku, działał tylko przez chwilę. Na piętrze mieszka jedna pani – „Bronisława – takie zacofane imię! Teraz nikt już dzieci tak nie chrzci”.Posadziła nas w kuchni, sama usiadła na taborecie, poczęstowała kawą i drożdżowymi bułkami. „Rodzice tu spod Suwałk przyjechali. Nas była czwórka małych dzieci, ojciec wsadził nas wszystkich do wielkiej drewnianej beczki po kapuście, beczkę na wóz i tak tu przyjechaliśmy. Ach, lalko, tu wszystko było – w jednym domu na stole zostały talerze z zupą, tak Niemcy uciekali. Mama bała się, że wrócą i nie chciała mieszkać w miasteczku, tylko w lesie, na uboczu. Zdjęć nie mam, tu fotografa nie było. Teraz tylko ten szyld wisi”.
10_2014
„Tu wszystko poniemieckie. Kiedyś tu był majątek duży, teraz tylko czworaki zostały zamienione na komunałki. Pani zobaczy, tu jeszcze gruzy po domu widać, on jeszcze stał jakieś 20 lat temu,
ale w zupełnej ruinie. Kiedyś tu, bo ja wiem, za Gierka jakoś, a może już później, przyjechało auto na niemieckich numerach. Ruina jeszcze stała. I wysiadło takie małżeństwo, nic po polsku nie gadali, ale ja coś tam po niemiecku rozumiem. Obejrzeć chcieli. A na tylnym siedzeniu siedziała taka siwa staruszka i nawet nie wyszła z tego auta, tylko siedziała i płakała. Pokręcili się, zdjęcia zrobili i dachówkę chcieli kupić, na pamiątkę. Przecież bronić nie będę, a wtedy zagraniczny pieniądz to było coś. To sobie wzięli i pojechali, i nigdy więcej ich nie widziałem”.