Archiwa tagu: Podlasie

94 (2)

45_2015

„Mieszkaliśmy dwa kilometry stąd, za tamtymi drzewami. Przyjechało wojsko i kazali wybierać –czy chcemy do Polski, czy do Rosji. Tam groziła Syberia, więc rodzice spakowali, co mogli i pojechali na granicę. Tam był posterunek – przeszukiwali, zabierali wszystkie papiery, książki i na miejscu palili. Fotografie też. Nawet Pismo Święte.
To jedno zdjęcie się uratowało, bo tatuś miał je w kieszeni”.

65

34_2015

Nie poznała mnie, ale mimo to zaprosiła do środka, do kuchni. Próbowałam jej przypomnieć, że byłam u niej, że jeżdżę i robię zdjęcia.
„– Oj, ale ja nie potrzebuję zdjęcia. Proszę zobaczyć, ile u mnie zdjęć” – wskazuje mi kredens w kuchni, ze zdjęciami założonymi za szybki.
„– O, jest tu to zdjęcie, które ja pani zrobiłam! Z wnukiem i córką. Córka mówiła, żeby schowała pani włosy do zdjęcia, bo kto to widział staruszkę z siwym warkoczem. A pani się uparła i powiedziała, że chce, aby tak ją pamiętać”.
Przyjrzała mi się uważnie.
„– Teraz sobie panią przypomniałam. Dzień dobry”.

66

35_2015

„Jaka tam miłość… Ale dobrze my żyli. Przyszedł czas i trzeba było mężowi umrzeć. Sama zostałam. O, tutaj cała moja rodzina. To brat, to siostra, to moja mama, to kuzynki, a tutaj druga siostra. Tak było. Lubię się położyć i tak popatrzeć sobie na nich wszystkich. I jak tak popatrzę, to czasami zasnę i mi się kto przyśni”.

70

37_2015

Zbierałyśmy razem maliny na nalewkę. Opowiadałam o Zakładzie, o spotkaniach i rozmowach.

„ – Z tego, co mówisz, to mi się wydaje, że prowadzisz Wędrowny Zakład Psychologiczny, a nie Fotograficzny. Ludziom najłatwiej jest się otworzyć przed kimś obcym, kto pojawia się tylko na chwilę. Bez zobowiązań”.

72

39_2015

„To jest nasza rodzina, już po wojnie. Nowy dom, ale jeszcze bez ganeczka. To  zdjęcie akurat robił sąsiad z wioski obok, miał aparat, jak przyjeżdżał, to robił.
Wtedy z mężem mieszkałam już osobno, obok cerkwi. Przyszliśmy widać do fotografii. To nasz synek. A to jest nauczycielka, która u rodziców mieszkała.
To może była niedziela, skoro ojciec pod krawatem? Może my akurat z kościoła przyjechali? Albo się tak do zdjęcia naszykowali specjalnie”.

80

41_2015

„To już po ślubie, wesele było i zrobili zdjęcie dla nas.  To było w 1948 roku, już mało kto żyje. My ślub brali na zachodzie, w Giżycku. Wyjechaliśmy na roboty, żeby coś zarobić. I my się zakochali. Znaleźli cerkiew i batiuszku, a w majątku rządca zrobił nam wesele. Jeszcze się świece nie dopaliły, a mąż powiózł do moich rodziców obrączki, aby wiedzieli, że my ślub wzięli.
Dwa lata tam byłam. Brali na zachód, kto chciał, to jechał. Chciałam pieniędzy zarobić, jakoś się ubrać, a tu po wojnie nic nie było. A tam po miesiącu miałam sukienkę, pantofle – jak jakaś pani. Cała młodzież tam była wtedy”.

93

44_2015

„To na paszport. Jak młoda byłam, to nie było za co zdjęcia zrobić. Proszę się wtedy u matki o zdjęcie, a skąd ona weźmie? Nie ma zdjęcia, bo nie było pieniędzy. Fotograf był, czasami przyjeżdżał do tej wioski za rzeką. Tam teraz granica.

Moja siostra już przy śmierci była i prosiła u mamusi, aby zdjęcie zrobić. A mama mówiła: a za co, skąd ja wezmę pieniędzy. I nie zrobili zdjęcia. Potem mamusia tak płakała: czemu ja u kogo pożyczyła! I teraz nie mam zdjęcia siostry. 14 lat miała, jak umarła”.

36

30_2014

– Hej Aga! Możesz rozmawiać?
– Cześć. Tak, właśnie się zatrzymałam.
– Jak się masz?
– No, jadę dalej z Zakładem, jestem na Podlasiu. I wiesz co? Właśnie teraz, gdy z tobą rozmawiam, to patrzę, jak ktoś orze pole koniem. Ma bronę i koń tę bronę ciągnie. To już chyba rzadko się zdarza, prawda?
– No, raczej. A zrobiłaś zdjęcie?
– Jeszcze nie, bo z tobą rozmawiam. Rety, ja nie daję rady z tym, żeby to wszystko jeszcze fotografować. Za dużo się dzieje, a jak z kimś rozmawiam, to zapominam o robieniu zdjęć.
– Ale teraz zrób. Czekaj, to ja do ciebie oddzwonię zaraz. Rób, rób, będziesz miała do książki.

34

29_2014

„To sąsiad robił zdjęcia, z drugiej wioski. Mam zdjęcia z panieństwa, z pogrzebów. Miał aparat i tło, i na nim fotografował. Za pieniądze. Po wioskach jeździł i tę szmatę na drzwiach stodoły rozwieszał i tak fotografował. O, to mama moja, jak poi konia. My też jeszcze kobyłkę mamy, ponad 20 lat i wciąż pracuje, do koszenia chodzi. Na kiełbasy nie pójdzie”.

29

26_2014

Pojechałam po dwóch latach do pani, która robiła szydełkiem serwety z pociętych na paski torebek foliowych i do pana, który był kiedyś kinooperatorem.
„Agnieszka! Wpierw pani nie poznałam. Myśmy wypatrywali, myśleli, czy ty przyjedziesz jeszcze tu do nas. Tamta fotografia się zawieruszyła gdzieś, szukaliśmy, tak nam żal jej było. Może nam teraz jeszcze raz zrobisz?”

2

2_2013

Fotografowałam wszystkie dzieci ze wsi. Dla najmłodszego z nich było to pierwsze, własne, papierowe zdjęcie w życiu.
Gospodyni zastawiła stół resztkami po niedzielnym obiedzie – był rosół, pierogi, ciasto. Zza płotu wyjrzała sąsiadka – „A mnie by pani też zdjęła?”.
Zaprosiła do domu, pokazała robione samodzielnie narzuty oraz święte obrazki i ślubny portret, którego nie lubi – „bo tak mnie namalował, że wcale siebie nie widzę”.

34_2012

Młoda gospodyni zagoniła wszystkie swoje dzieci do zdjęcia, wydrukowałam je w samochodzie. W całej okolicy nie było prądu – „Co ja pani mogę dać? Nawet wody teraz nie ma, bo pompa nie działa. Ale niech sobie pani zaparkuje tutaj na noc, pod płotem”.
Siedziałyśmy potem razem na ławce z widokiem na pola. Stary maluch był budą dla psa odstraszającego dziki od kartofli. Pies miał legowisko pod podwoziem, ktoś codziennie dowoził mu jedzenie. „A jak inaczej? Jak dziki przyjdą, to jedna nic i kartofli na całą zimę nie ma”.

33_2012

Była niedziela rano i cieszyłyśmy się, że stoimy w miejscu, obok którego będą przechodzić wszyscy idący rano do cerkwi. Już prawie widziałyśmy te portrety, to zamieszanie, te kolorowe chustki.
Robiło się coraz cieplej, brukowana droga wysychała z porannej rosy. Mijały kolejne minuty, latała mucha, w trawie obok nieczynnego GS-u bzyczały pszczoły.
Patrzymy na drogę w lewo – nikogo.
Patrzymy na drogę w prawo – nikogo.
Na końcu wsi pojawiła się pani idąca wolno, z laseczką – jedyna, która dociera jeszcze do cerkwi piechotą.

32_2012

Gospodarz od rana krzątał się w chlewie i w stodole. Na drzwiach wisiał bukiecik z kłosów – co roku, po żniwach, wiesza nowy, na szczęście. Mruknął, że pora na śniadanie. Jego żona skończyła doić krowy, weszła do komórki, wzięła duży kosz i motykę i ruszyła w stronę furtki.
„Gdzie pani idzie?” – zapytałam zdziwiona.
„Kartofli nakopać” – odpowiedziała szybko.
Było w pół do siódmej rano, gospodyni kopała, schylona wpół, a ja wybierałam ziemniaki, otrzepywałam z ziemi i wrzucałam do koszyka. Potem razem obierałyśmy i tarłyśmy na placki to, co zebrałyśmy. Dodałyśmy dymkę wyrwaną z ogrodu za domem, śmietana ze świeżego, schłodzonego mleka zdążyła się ściąć. Gospodyni opowiadała o swoim synu, który mieszka w mieście i jest kawalerem, a ja jej opowiadałam o podróży. Spojrzała na mnie badawczo znad patelni i powiedziała: „A czego ty tak w świecie szukasz? Czemu za mąż nie idziesz? Mnie by się przydała taka synowa”.

20150522_pierwszaklatka

28_2012

Gospodyni nie chciała zdjęcia, ale chciała porozmawiać. Opowiadała jak po wojnie przyszli wojskowi, postawili słupki w środku wsi i nagle, po drugiej stronie granicy została rodzina, przyjaciele, sąsiedzi. Wspominane przy płocie postanowienia jałtańskie i przebieg linii Curzona, nabierały tutaj realności – „Tak jest. Tam gdzieś stawiają kreskę na mapie, a tutaj to jest środek podwórka albo pola”.
Potem spytała, czy mogłabym zrobić zdjęcie do paszportu – „Wiosną kuzynka tam zmarła i pojechać nie ma jak. Bo trzeba do Białegostoku jechać, zdjęcie zrobić, paszport wyrabiać, wizę wykupić – 25 euro na jeden dzień. Kiedyś ludzi z pasa przygranicznego na dowód osobisty puszczali. A teraz się skończyło i groby tam opuszczone, bo już odwiedzać nie ma komu”.

26_2012

Zrobiłam portret kobiecie, która obchodziła 90. urodziny. Zastałam ją przy obieraniu jabłek. Przebrała się, zmieniła chustkę na głowie. Nie wszystko rozumiała, gdy mówiłam, ja nie rozumiałam prawie nic – ze „swojego”  na polski tłumaczył jej wnuk z Białegostoku, który przyjechał zająć się babcią podczas wakacji. Podarował mi jajka. Przypomniało mi się jak inna starsza kobieta powiedziała, że gdy się zjada okruszyny z chleba, to ma się piękne dzieci.

24_2012

Obok nieczynnej świetlicy jest nieczynny sklep. Są też nieczynne skupy mleka, nieczynne szkoły, nieczynne punkty biblioteczne. Dobrze mają się tylko ochotnicze straże pożarne.
Podszedł do nas starszy pan i zapytał, czym handlujemy, bo sądził, że prowadzimy obwoźny sklep. Pytamy, co potrzeba. „Bateryjkę do budzika” – odpowiada, a ja sprawdzam i okazuje się, że mam taką, pasującą.
Dostałyśmy w zamian ze trzy kilogramy kartofli

23_2012

Przed jego domem rosły stare grusze. Miał 102 lata, był mężczyzną przystojnym i szarmanckim, muzykiem samoukiem, obdarzonym pięknym, basowym głosem. Po wsi jeździł skuterem. Zrobiłyśmy mu zdjęcie z sąsiadem, z którym znał się od dziecka, ale dotąd nie mieli wspólnej fotografii. Potem były portrety w domu, z instrumentami. Jako członek zespołu ludowego, który jeździł z występami po całym kraju, miał doświadczenie w pozowaniu. Ubolewał, że akurat nie ma wina, aby nas odpowiednio podjąć. Wziął nasze numery telefonów, dał swój numer komórkowy i puściwszy oko powiedział, że odezwie się, kiedy będzie w Warszawie.
Gdy wróciłyśmy do auta, na klamce znalazłyśmy siatkę gruszek.

21_2012

Zapadał zmrok i grupa mężczyzn z rowerami i pustymi bańkami stała pod skupem mleka. Palili papierosy i rozmawiali, pytali o nasze auto. Dostałyśmy pół litra ciepłego mleka od gospodarza, który kierował skupem. Zza płotu wyjrzała jego żona, podała zerwała dla nas ogórki i poszła na łąkę, „bo jałówki po ciemku nie znajdę”.
Zaprosili nas na noc do gospodarstwa po zmarłej mamie. „Jutro jest odpust na cmentarzu, batiuszka będzie święcił groby i owoce. Ładnie będzie. Przyjedzie do nas rodzina z Hajnówki, to zrobicie dla nas zdjęcie. Pewnie słychać, że rzadko po polsku mówię? My tu między sobą to po swojemu”.
Obiad był świąteczny – z białym obrusem, rodziną usadzoną wokół stołu, z mielonymi, swojskimi kiełbaskami i wódką.
Na zdjęciu przed domem pozowała cała, czteropokoleniowa rodzina.

18_2012

- Dobry wieczór. Przepraszam, że tak późno. Ja prowadzę Wędrowny Zakład Fotograficzny…
– Aaaa! Wiem, wiem. To samo, co we wsi obok było.
– To pan słyszał już…?!
– No przecież ja tam wszystkich znam, będą jeszcze przez tydzień gadać. Pani zatrzyma się tu na noc, to mój plac. Tylko latarni nie ma, bo burza gdzieś przewody zerwała.
– A tu jest bezpiecznie?
– Mur beton! No co pani – tu żywej duszy nie ma, to i nikt krzywdy nie zrobi. Chyba że się pani duchów boi. Albo imigrantów, co nielegalnie granicę przechodzą. Ale ich to nie ma się co bać, oni sami przerażeni.

17_2012

„Ohoho! Gdzie ty tu zajechałaś! Tu do diabła i do fotografa daleko” – mówi mężczyzna z siwym wąsem. Opowiadam, że jadę wzdłuż granicy, że zdjęcia są za darmo, a on na mnie patrzy i mówi: „Mnie nic nie musisz tłumaczyć. Tego, czego tu szukasz, za pieniądze byś nie znalazła. I dobrze, że tak jeździsz”.
W młodości miał własną ciemnię, był kinooperatorem – „Krzyżaków” widział 500 razy, bo jeździł po wioskach z obwoźnym kinem. Rozwieszali płachtę na domu i wszyscy schodzili się na oglądanie, cała wieś. Kiedyś w ogóle było weselej – w żniwa chłop za chłopem szedł z kosą, kobiety w białych bluzkach i białych chustach. Wszyscy śpiewali, a wieczorem jeszcze mieli siłę iść na zabawę.
Zdjęcie zrobiłam przed domem. Na drogę dostałam bigos i ogórki.

16_2012

Kiedyś mówiło się, że wiadomo, kto w wiosce handluje spirytusem – ten, kto ma dom obłożony sidingiem.
Teraz pracuje się zagranicą – nadal w Belgii, w Anglii, w Niemczech, we Włoszech. Podobno z każdego domu przynajmniej jedna osoba jest na Zachodzie.
„Przyda się takie zdjęcie, córce/synowi/wnukom wyślę” – słyszę często. Jeszcze częściej są to portrety małych dzieci, robione z myślą o ich rodzicach.

14_2012

Pani Żenia, pani Lidia, pani Zina, pan Mikołaj. Siedzieli na ławce, między sobą rozmawiali „po swojemu”, z nami po polsku.
„Ludzie u nas jak te drogi – stare”, powiedziała pani Lidia, wskazując na bruk. Pierwsze zdjęcie zrobiłyśmy po trzech godzinach wspólnego siedzenia i gadania.
„O! Ty, patrz jakie my mordy stare! Ale ładne, roześmiane. Prawie całe życie przez płot mieszkamy, to człowiek nie pomyślał o takiej fotografii. I trafiło się – na stare lata”.

13_2012

Wiózł bańki z mlekiem zaczepione o ramę roweru. Zwrócił się do nas z elegancją i aktorską dykcją. Zjeździł cały świat, skończył prawo, miał stałą pracę w dużym mieście. Wrócił tuta, bo poczuł się zmęczony, a tu wszystko jest prostsze i dzieje się wolniej. Kazał nam cieszyć się małymi rzeczami. Nie chciał zdjęcia, bo wszyscy, którzy są mu bliscy, mają go na co dzień.

12_2012

„Nic nie ma, wszystko się kończy. Nie ma sklepów, nie ma zabaw, nie ma pracy. Za 600 złotych renty to człowiek nie pobryka. Kiedyś inaczej było. Wszystko było. Teraz nie ma nic. Tutaj wszyscy o nas zapomnieli”.
Zrobiłam jej zdjęcie z wnuczkiem na rękach, podobno pierwsze, na którym są tylko we dwójkę. „Dawno mnie nic tak dobrego nie spotkało” – powiedziała na pożegnanie.

11_2012

W nocy obudził nas strażnik, który zapytał, czy wszystko w porządku, ale nie poprosił o dokumenty i życzył nam spokojnej nocy. Gospodyni od rana w doskonałym humorze – nasmażyła nam placków z jabłkami. Urządziłyśmy sobie kąpiel w wodzie ze studni. Znowu przyjechali strażnicy. Zapytali, czy się nie boimy i co z tego mamy, że tak jeździmy. Poradzili nam, dokąd jechać dalej, podali numer telefonu na wypadek problemów i kazali dzwonić o każdej porze. Gospodyni urządziła sobie prawdziwą sesję zdjęciową – pozowała wśród kwiatów przed domem, na tapczanie w jadalni, w kapeluszu. Przebierała się trzy razy.

7_2012

Gospodyni podwiązywała połamane begonie. Usiadłyśmy z nią przed domem na ławce i siedziałyśmy aż do wieczora, słuchając opowieści o polskich Tatarach, o dzieciach w Hiszpanii i tegorocznych żniwach. Wjechałyśmy na podwórko, lawirując pośród kur, i zaparkowałyśmy za stodołą.
Rano zrobiłam jajecznicę z podarowanych nam jajek. Rozwiesiłyśmy gospodyni pranie i poczekałyśmy, aż przygotuje się do zdjęcia: dobrała bluzkę do spódnicy, umyła i wysuszyła włosy, założyła pantofle.
Zdjęcia zrobiłyśmy w ogrodzie, wśród kwiatów i na ławce przed domem.

6_2012

Bywają zrobione ze starego, żelaznego łóżka, z foteli wyciągniętych ze zużytego samochodu, z wypełnionych słomą worków. Bywają nowe – parkowe, ogrodowe. Ale najczęściej to dwa pieńki z deską.
Na ławeczki wychodzi się wczesnym wieczorem. Kiedyś się na nich przesiadywało, teraz czas siedzenia wyznacza ramówka telewizyjna. Często nie ma na nich nikogo. Nadal bywa to dobre miejsce do zrobienia fotograficznego portretu.

1_2012

Celowo wybieram domy po wyglądzie – im smutniej i biedniej, tym większą mam nadzieję, że zdjęcie może się komuś przydać. Dużo jest domów opuszczonych – zatrzymuję się przy nich i wścibsko zaglądam do środka. W tym jednak ktoś mieszkał.Jeśli się nie boicie, to wchodźcie – gospodarz siedział przy rozwalającym się kuchennym stole i zabijał muchy. Nie chciał zdjęciła, bo nie miałby go komu dać. Kwiaty przed domem posadziła matka. Zmarła niedawno, a kwiaty dalej rosną same.

„Pokierował” nas do sąsiada, wsiadł na składak i objechał całą wieś, mówiąc wszystkim, że fotograf przyjechał.