Archiwa tagu: w drodze

70

37_2015

Zbierałyśmy razem maliny na nalewkę. Opowiadałam o Zakładzie, o spotkaniach i rozmowach.

„ – Z tego, co mówisz, to mi się wydaje, że prowadzisz Wędrowny Zakład Psychologiczny, a nie Fotograficzny. Ludziom najłatwiej jest się otworzyć przed kimś obcym, kto pojawia się tylko na chwilę. Bez zobowiązań”.

36

30_2014

– Hej Aga! Możesz rozmawiać?
– Cześć. Tak, właśnie się zatrzymałam.
– Jak się masz?
– No, jadę dalej z Zakładem, jestem na Podlasiu. I wiesz co? Właśnie teraz, gdy z tobą rozmawiam, to patrzę, jak ktoś orze pole koniem. Ma bronę i koń tę bronę ciągnie. To już chyba rzadko się zdarza, prawda?
– No, raczej. A zrobiłaś zdjęcie?
– Jeszcze nie, bo z tobą rozmawiam. Rety, ja nie daję rady z tym, żeby to wszystko jeszcze fotografować. Za dużo się dzieje, a jak z kimś rozmawiam, to zapominam o robieniu zdjęć.
– Ale teraz zrób. Czekaj, to ja do ciebie oddzwonię zaraz. Rób, rób, będziesz miała do książki.

17

16_2014

Pomogłam Andrzejowi odpalić ciągnik w środku lasu. Jest pilarzem. Jego rodzice zostali tu przesiedleni podczas akcji „Wisła” w 1947 roku. Andrzej zna wszystkich w okolicy, dużo czyta, dużo wie i ma swoje zdanie. „Co chcecie wiedzieć? Ciągnik odpalił, to ja wam wszystko opowiem”. I opowiedział.
O tanzbudzie, która stała nad jeziorem i przez 300 lat prowadziła ją jedna rodzina. O tym, że Niemcy potrafili gospodarzyć, ale mieli też czas na zabawę i dbanie o to, co wspólne – aleje drzewne sadzili, bagna meliorowali. O fundamentach i cmentarzach w lesie. O masowych grobach znajdowanych przez przypadek podczas stawiania słupów telefonicznych. O kwitnących na wiosnę w środku lasu bzach i o słodkich, jesiennych jabłkach (próbował je szczepić na swoich jabłoniach, ale się nie dały). O Niemcach, którzy przyjeżdżali wykopywać skarby zakopane między dębami, pod kamieniami, pięć kroków od progu domu. O tych nielicznych mieszkańcach, którzy wrócili po wojnie. O tym, że na jego rozum to wszystko jedno, czy ktoś Polak, Ukrainiec, czy Niemiec – ma być dobrym człowiekiem, i tyle.

13

12_2014

Był dzień powszedni, upał i kurz unoszący się z szosy.
Siedziałyśmy pod sklepem i jadłyśmy lody. Nic się nie działo. Patrzyłyśmy, kto jedzie drogą. Sklepowa z naprzeciwka też. Stała w progu i paliła papierosa. Przejechała fura siana, jakiś motor, kilka aut.
Na skrzypiącym składaku podjechał pan Gienio. Wziął najtańsze, mocne piwo na zeszyt i usiadł obok nas. Nie chciał zdjęcia – „Bo ja jestem jak samotny, leśny kwiat. Żona mnie zostawiła, dzieci wyjechały i siedzę w chałupie sam, tam, het, za polami. Tyle co tu rowerkiem przyjadę, żeby na ludzi popatrzeć”.

22 - Kopia

11_2014

Samochód się zepsuł. Nie chciał odpalić, za nic. Podeszło do nas dwóch gości, którzy łowili ryby nad jeziorem:
– Paliwo ma? – pyta pierwszy już z oddali, rzucając mi lekceważące spojrzenie. Wściekłam się.
– Ma. I to nie jest właściwe pytanie.
–Niech się nie obraża.
– Panie, ja tym autem kilka tysięcy kilometrów przejechałam i wiem, kiedy mi się paliwo kończy.
– Widać to za mało, aby wiedzieć, dlaczego nie chce palić. I niech się uspokoi, bo do takiego auta trzeba spokoju.

7

6_2014

Nigdzie się nie zatrzymywałam, bo nie miałam gdzie – mijałam wielkie gospodarstwa, położone daleko od drogi, z nowoczesnymi budynkami i potężnymi  maszynami rolniczymi. Na łąkach stada krów i całe łany dojrzewającego zboża. Zatrzymałam się dopiero przy zardzewiałym dystrybutorze, ale tu z kolei nie było zupełnie nikogo.

39

39_2013

Zapadał wieczór, nie miałam się gdzie podziać. Jechałam przez łąki, za wioską i zobaczyłam pasące się krowy, a z nimi starszą, szczupłą kobietę w różowej sukience, czerwonym fartuchu i czerwonej chustce na srebrnych włosach. Stała po kostki w trawie i czytała gazetę.
„Gdzie tam ładnie, ja tylko z krowami poszłam. Niczego mi nie trzeba, a na pewno nie zdjęcia. A gdzie ty, dziecko, śpisz?”.
Rano dostałam chleb z masłem i twarogiem – „Wszystko swoje robię. W domu dzieci, wnuki, to jest dla kogo. Wszystko już na młodych przepisane, oni się polem już zajmują. A my z mężem jeszcze zwierzętami, póki sił starczy. Krowy wypasam od kiedy miałam 7 lat. Teraz mam ponad 80”.

18_2012

- Dobry wieczór. Przepraszam, że tak późno. Ja prowadzę Wędrowny Zakład Fotograficzny…
– Aaaa! Wiem, wiem. To samo, co we wsi obok było.
– To pan słyszał już…?!
– No przecież ja tam wszystkich znam, będą jeszcze przez tydzień gadać. Pani zatrzyma się tu na noc, to mój plac. Tylko latarni nie ma, bo burza gdzieś przewody zerwała.
– A tu jest bezpiecznie?
– Mur beton! No co pani – tu żywej duszy nie ma, to i nikt krzywdy nie zrobi. Chyba że się pani duchów boi. Albo imigrantów, co nielegalnie granicę przechodzą. Ale ich to nie ma się co bać, oni sami przerażeni.

11_2012

W nocy obudził nas strażnik, który zapytał, czy wszystko w porządku, ale nie poprosił o dokumenty i życzył nam spokojnej nocy. Gospodyni od rana w doskonałym humorze – nasmażyła nam placków z jabłkami. Urządziłyśmy sobie kąpiel w wodzie ze studni. Znowu przyjechali strażnicy. Zapytali, czy się nie boimy i co z tego mamy, że tak jeździmy. Poradzili nam, dokąd jechać dalej, podali numer telefonu na wypadek problemów i kazali dzwonić o każdej porze. Gospodyni urządziła sobie prawdziwą sesję zdjęciową – pozowała wśród kwiatów przed domem, na tapczanie w jadalni, w kapeluszu. Przebierała się trzy razy.

6_2012

Bywają zrobione ze starego, żelaznego łóżka, z foteli wyciągniętych ze zużytego samochodu, z wypełnionych słomą worków. Bywają nowe – parkowe, ogrodowe. Ale najczęściej to dwa pieńki z deską.
Na ławeczki wychodzi się wczesnym wieczorem. Kiedyś się na nich przesiadywało, teraz czas siedzenia wyznacza ramówka telewizyjna. Często nie ma na nich nikogo. Nadal bywa to dobre miejsce do zrobienia fotograficznego portretu.