Archiwa tagu: tu nic nie ma

AGA_4287

22_2014

Idziemy na cmentarz starą lipową aleją. Mijamy zarośnięty staw, który kiedyś był ponoć piękny, z piaszczystą plażą i czystą wodą. Na cmentarzu Jurek pokazuje, gdzie była brama i jak krzyżowały się aleje. W gąszczu drzew oglądamy pięć widocznych nagrobków z krzyżami. „Więcej było. Ja tu na grzyby chodzę i widzę. Łobuzeria to rozkrada, na kawałki tną i na złom. Ciekawe, czy nasze groby na Kresach też tak porozwalane”.
Wiesia pokazuje mi roślinę, która porasta cały teren cmentarza:
– To berlinka. Jest nawet zimą zielona. Nakop sobie z korzeniami, będziesz miała.
– Berlinka? A nie barwinek?
– Nie, tu mówi się berlinka. Może dlatego, że na niemieckich cmentarzach tego pełno.

AGA_4124

20_2014

Na rowerach podjechali Ania, Dominika i Tomek. Mieli wakacje, trochę im się nudziło, chcieli zdjęcia i chcieli pogadać. Zanim jednak cokolwiek się wydarzyło, babcia krzyknęła zza płotu, że „nie wolno dzieci kamerować, bo potem w telewizji mówią, że w PGR-ach bieda”.
Poszliśmy razem do rodziców zapytać o zgodę. Długi budynek, kilka mieszkań ze wspólnym podwórkiem i ogródkiem. Gołębniki, garaże, szopki, sławojki. Poznaliśmy mamę, drugą babcię, brata. Zrobiłam zdjęcia z psem, z rowerem, w ogrodzie, przed domem. Dostałam koperek. Dzieci odprowadziły nas do samochodu: „Tu jest zakład, w tym magazynie jeszcze wszystko działa, mój tata tu pracuje przy paszach. Tu jest świetlica z bilardem, sami sobie bierzemy klucz, jak chcemy. Tu powiesił się tata naszego kolegi. A tu mamy huśtawkę”.

13

12_2014

Był dzień powszedni, upał i kurz unoszący się z szosy.
Siedziałyśmy pod sklepem i jadłyśmy lody. Nic się nie działo. Patrzyłyśmy, kto jedzie drogą. Sklepowa z naprzeciwka też. Stała w progu i paliła papierosa. Przejechała fura siana, jakiś motor, kilka aut.
Na skrzypiącym składaku podjechał pan Gienio. Wziął najtańsze, mocne piwo na zeszyt i usiadł obok nas. Nie chciał zdjęcia – „Bo ja jestem jak samotny, leśny kwiat. Żona mnie zostawiła, dzieci wyjechały i siedzę w chałupie sam, tam, het, za polami. Tyle co tu rowerkiem przyjadę, żeby na ludzi popatrzeć”.

32

32_2013

Mąż nie żyje, z synami nie ma zgody, córka też jest wdową. Mieszkają razem, żeby było taniej i aby mieć się do kogo odezwać. Nie mają prądu, gaz się skończył, na węgiel muszą pożyczać. Oglądamy zdjęcia – głównie z pogrzebów. Zięciowie, synowie, mężowie. Wszyscy pili.
„Co my z tym zdjęciem zrobimy, córciu? Komu my to damy?”.

38

38_2013

„Wszystko się skończyło. Ludzie pouciekali, gdzie kto mógł. Najpierw przed Niemcami, a potem przed akcją Wisła. Jak przyszło wojsko, rodzice byli w polu, a ja w domu pilnowałam młodszego brata. Wzięłam go na plecy, a krowę na sznurek i uciekłam do lasu. Wioskę spalili.
Z tych, co ich wysiedlili, prawie nikt nie wrócił.
Co tu fotografować? Tak wszystko zarosło, że nawet jak jakiś turysta tu zbłądzi, to pyta, gdzie ta cerkiew. Nawet jej z drogi nie widać. A ja tam byłam chrzczona, tam co niedziela było kilkaset osób przed wojną”.

3

3_2013

Wieś kończy się łąkami, za którymi jest już tylko Bug. Zamknięte domy, stary kiosk, pusta droga. W ostatnim obejściu, spotkałam gospodarza – „Mnie do piachu trzeba, a nie do zdjęcia”.
Stał oparty o płot i opowiadał o tegorocznej powodzi. Pytał, co z tego mam. „Nie ma nic za darmo, wiem, bo sam mam interes” – na jego podwórku stoją dwa tekturowe domki letniskowe. Dla wędkarzy z okolicy, bo na wakacje nikt nie przyjeżdża.
”Tu nic nie ma, tylko Bug wylewa”.

34_2012

Młoda gospodyni zagoniła wszystkie swoje dzieci do zdjęcia, wydrukowałam je w samochodzie. W całej okolicy nie było prądu – „Co ja pani mogę dać? Nawet wody teraz nie ma, bo pompa nie działa. Ale niech sobie pani zaparkuje tutaj na noc, pod płotem”.
Siedziałyśmy potem razem na ławce z widokiem na pola. Stary maluch był budą dla psa odstraszającego dziki od kartofli. Pies miał legowisko pod podwoziem, ktoś codziennie dowoził mu jedzenie. „A jak inaczej? Jak dziki przyjdą, to jedna nic i kartofli na całą zimę nie ma”.

33_2012

Była niedziela rano i cieszyłyśmy się, że stoimy w miejscu, obok którego będą przechodzić wszyscy idący rano do cerkwi. Już prawie widziałyśmy te portrety, to zamieszanie, te kolorowe chustki.
Robiło się coraz cieplej, brukowana droga wysychała z porannej rosy. Mijały kolejne minuty, latała mucha, w trawie obok nieczynnego GS-u bzyczały pszczoły.
Patrzymy na drogę w lewo – nikogo.
Patrzymy na drogę w prawo – nikogo.
Na końcu wsi pojawiła się pani idąca wolno, z laseczką – jedyna, która dociera jeszcze do cerkwi piechotą.

12_2012

„Nic nie ma, wszystko się kończy. Nie ma sklepów, nie ma zabaw, nie ma pracy. Za 600 złotych renty to człowiek nie pobryka. Kiedyś inaczej było. Wszystko było. Teraz nie ma nic. Tutaj wszyscy o nas zapomnieli”.
Zrobiłam jej zdjęcie z wnuczkiem na rękach, podobno pierwsze, na którym są tylko we dwójkę. „Dawno mnie nic tak dobrego nie spotkało” – powiedziała na pożegnanie.